Jonathan Lethem - Amnesia Moon

VIP免费
2024-12-19 0 0 717.86KB 157 页 5.9玖币
侵权投诉
JONATHAN LETHEM
Amnesia Moon
(T³umaczy³ Miros³aw P. Jab³oñski)
Dla Karla Rusnaka,
i Giana Bongiorno
Dziêki nowemu prawu Kellogga w kwestii w³asnoœci, Edge mia³ autostradê tylko dla siebie.
Ca³a ta farba i asfalt to by³a teraz jego zabawka. „Po prostu musisz zdecydowaæ, co jest twoje”. Edge
mia³ dryg do dok³adnego zapamiêtywania s³ów Kellogga. „To, co widzisz, jest tym, co masz, Edge”.
Poziom adrenaliny rós³. Edge nacisn¹³ na akcelerator. Krajobraz ucieka³ do ty³u.
Jecha³ lew¹ stron¹, pasami prowadz¹cymi na zachód, mia¿d¿¹c ko³ami rosn¹ce w szczelinach
nawierzchni usch³e trawy. Sam jestem sobie panem, pomyœla³. Jadê autostrad¹ pod pr¹d. Moj¹
autostrad¹. Zwiêkszy³ szybkoœæ, a¿ stary samochód wpad³ w wibracjê. Znaki przy drodze widzia³ od
ty³u, ale wiedzia³, dok¹d zmierza. Poza Edge'em prawie nikt ju¿ nie jeŸdzi³ drog¹, poniewa¿ Edge by³
pos³añcem. „Nie strzelajcie do pos³añca”. W g³owie Edge'a panowa³ mêtlik myœli jego oraz Kellogga i
czêsto te Kellogga wydawa³y siê silniejsze. Nie wycieka³y tak szybko.
Nikt nie jeŸdzi³ drog¹, poniewa¿ od czasów wojny Hatfork by³o chorym miastem, pe³nym
mutantów i seksualnych dewiantów. Kellogg posy³a³ tu czasem swoich Rangersów z zaopatrzeniem, ale
nigdy nie przyjecha³ osobiœcie. Nienawidzi³ Hatfork, nazywaj¹c je „pijawk¹ w boku, cierniem w ³apie” i
„swoj¹ aborcj¹”. Edge myœla³ o nim jako o w³ochatym mieœcie. Ka¿da kobieta z Hatfork, któr¹ widzia³
rozebran¹ - a ogl¹da³ ich kilka - mia³a w³osy tam, gdzie nie powinna. Ka¿dy mê¿czyzna w Hatfork nosi³
brodê. Z wyj¹tkiem Chaosa.
Z piskiem opon przejecha³ zjazd z autostrady i musia³ siê cofn¹æ. Zje¿d¿anie podjazdem,
skrêcaj¹cym w przeciwn¹ stronê, okaza³o siê trudniejsze, ni¿ s¹dzi³ i wpad³ kilka razy w poœlizg, ale nie
mia³o to znaczenia. Nisk¹ estakadê zawia³o piaskiem i kurzem, co utrudnia³o rozró¿nienie, gdzie
koñczy³a siê autostra-da, a zaczyna³a pustynia; i jecha³o siê niemal tak samo, jak po pustyni.
Drogê do miasta wyznacza³y porzucone samochody. Mieszkañcy Hatfork, pomyœla³ Edge, nie
umieli dbaæ o swoje rzeczy. Pozostawiali je zawsze niczym statki na mieliŸnie, nie reperowane. A
samochody nie ros³y...
Edge zmaga³ siê z tym zdaniem. Samochody nie spadaj¹ z nieba, u³o¿y³ je w koñcu. Kellogg
powiedzia³by to lepiej, ale pieprzyæ to. Kellogga tutaj nie by³o.
Jad¹c przez miasto, widzia³ hatforczyków - g³ównie schowanych w domach i gapi¹cych siê
spoza zas³aniaj¹cych okna przeœcierade³; ale je¿eli chcia³eœ rozpowszechniæ jakieœ wiadomoœci,
powinieneœ siê udaæ do Multiplexu, gdzie mieszka³ Chaos. To by³o zadanie Edge'a - rozpowszechniaæ
nowiny. Przelecia³ przez œrodek miasta, obok wyschniêtego jeziora i przez promenadê, prosto do
Multiplexu. Edge nie zazdroœci³ mieszkañcom Hatfork, z ich nasiennymi orgiami i patetycznym,
zmutowanym potomstwem, ale czu³ zawiœæ w stosunku do Chaosa, który pozostawa³ po w³aœciwej
stronie rzeczy i mia³ ch³odne miejsce do mieszkania. Najch³odniejsze, po prawdzie. Kiedy jecha³
promenad¹, po raz kolejny podziwia³ sposób, w jaki Chaos bez koñca wypisywa³ swoje imiê
czerwonymi, plastikowymi literami na tablicy Multiplexu - tam, gdzie dawniej znajdowa³y siê tytu³y
filmów. Teraz w pierwszej sali grano CHaOs; w drugiej cHAOs, w trzeciej ChAoS. I tak dalej.
Kiedy przytoczy³ siê przed front Multiplexu, zatr¹bi³ dwa razy, a potem wysiad³ i dla
podkreœlenia swej obecnoœci zatrzasn¹³ drzwiczki. Nie widzia³ samochodu Chaosa. By³ tu sam.
Ró¿ne pomys³y miesza³y siê w mroku jego g³owy, podczas gdy szed³ do drzwi, a potem
porusza³ z chrobotem klamk¹. Nic. Chaos by³ zbyt m¹dry, by pozwalaæ komukolwiek myszkowaæ w
swoich w³oœciach.
Edge obszed³ olbrzymi budynek od ty³u, dochodz¹c do alei, która oddziela³a Multiplex od
zdewastowanego, spl¹drowanego sklepu Yariety. Znajdowa³y siê tam trzy zielone pojemniki na œmieci,
powyginane i pomalowane sprayem. W¹chaj¹c nieruchome powietrze, Edge odniós³ wra¿enie, ¿e poczu³
coœ smacznego, a kryj¹cego siê we wnêtrzu jednego z nich. Wspi¹³ siê po kolei na ka¿dy, zajrza³ do
wnêtrza, i w trzecim znalaz³ swoj¹ nagrodê - warcz¹ce czarne muchy pokrywa³y stos ptasich koœci,
mieni¹cych siê w s³oñcu zielono-fioletow¹ zgnilizn¹.
Edge zeœlizgn¹³ siê na zakurzon¹ ziemiê. Znalezisko nie by³o warte poniesionego zachodu.
„Trzymaj siê puszkowanej ¿ywnoœci”, to s³owa Kellogga. „Nie traæ kalorii na poszukiwanie
odpadków”. Edge pamiêta³, jak Kellogg opowiada³ mu o jedzeniu, którego prze¿ucie zabiera wiêcej
kalorii, ni¿ samo ich posiada - jedzenie, którym mo¿esz zag³odziæ siê na œmieræ. Ale rozpamiê-tuj¹c to
teraz, Edge doszed³ do wniosku, i¿ owo stwierdzenie nale¿a³o do tych nielicznych wypowiedzi Kellogga,
które ca³kiem bezpiecznie mo¿na by³o zaliczyæ do bzdur. Wszystko ma kalorie, powiedzia³ do siebie.
Drewno, papier, kurz - wszystko to ma kalorie. Wiem o tym z w³asnego doœwiadczenia. Wiem to - jak
to mówi Kellogg? - „empirycznie”.
To by³o wielkie s³owo i Edge poczu³ zadowolenie p³yn¹ce z przypomnienia go sobie wraz z tym,
co oznacza. Nie jestem g³upi, stwierdzi³. Tylko, kiedy próbujê z kimœ rozmawiaæ, denerwujê siê i
zapominam, co chcia³em powiedzieæ. Ludzie musz¹ byæ cierpliwi, kiedy dyskutuj¹ z nerwowymi
osobami.
S³oñce dokona³o tymczasowego najazdu przez porann¹ mg³ê, rzucaj¹c s³abe cienie na trotuar.
Edge zerkn¹³ na wst¹¿ki czarnych chmur. Chryste, pomyœla³, mam nadziejê, ¿e nie bêdzie padaæ.
Lepiej znajdowaæ siê w jakimœ wnêtrzu na pocz¹tku deszczu, nie wsiadaæ ani nie wysiadaæ z
samochodu, byle nie zmokn¹æ. Ta przeklêta rzecz „kumuluje siê”. To znaczy gromadzi.
Gmeraj¹c obojêtnie w kieszeniach d¿insów, Edge powêdrowa³ z powrotem w kierunku
autostrady i zosta³ zaskoczony widokiem samochodu Chaosa, zatrzymuj¹cego siê za jego wozem. Chaos
wysiad³, œciskaj¹c w ramionach plastikow¹ torbê, i zagapi³ siê na Edge'a, który podszed³ do niego
niemal tanecznym krokiem.
- Czeœæ, Chaos - powiedzia³. - Chcesz, ¿ebym ci otworzy³ drzwi?
- Powinieneœ zostawiæ auto na parkingu - odpar³ kwaœno Chaos.
Podniós³ wy¿ej swój baga¿, wy³owi³ z kieszeni klucze, otworzy³ drzwi i wst¹pi³ w mrok.
Przeszed³ przez wejœcie s³u¿bowe - ciemny, niski tunel, który bieg³, niczym szczurzy korytarz na statku,
wewn¹trz œcian olbrzymiego, wy³o¿onego dywanami hallu Multiplexu - do kabiny projekcyjnej. Chaos
zdawa³ siê unikaæ pomieszczeñ przeznaczonych dla publicznoœci.
- Wygl¹da, jakby mia³o padaæ - powiedzia³ Egde, czêœciowo jako usprawiedliwienie, ¿e za
blisko zaparkowa³, a czêœciowo, aby zmieniæ temat.
Szed³ w ciemnoœci za ponuro milcz¹cym Chaosem, œledz¹c - kiedy jego oczy przyzwyczai³y siê
do mroku - malutkie, fosforyzuj¹ce znaki firmowe na podeszwach sportowych butów tamtego. Czu³ siê
nieco oburzony jego pretensjami - parking, spustynnia³e akry bezsensownych ¿ó³tych strza³ek i linii,
znajdowa³ siê dobre æwieræ mili od drzwi Multiplexu.
Kabina projekcyjna by³a niekszta³tnym, podzielonym na poziomy pomieszczeniem, z malutkimi
okienkami wychodz¹cymi na szeœæ sal widowiskowych. Chaos usun¹³ projektory, ale urz¹dzenia do
klejenia i przewijania taœmy pozosta³y, na sta³e przymocowane do œcian. Edge stercza³ w pobli¿u
drzwi, czekaj¹c, a¿ Chaos zapali œwiece. Projektornia wype³ni³a siê sztuczn¹ s³odkoœci¹, za przyczyn¹
odœwie¿acza powietrza i pachn¹cych owocowo œwiec. W rezultacie Edge poczu³ siê g³odny. Wosk
tak¿e ma kalorie.
- Okay, Edge - odezwa³ siê Chaos. - Jak¹ masz tajemnicê? Wyrzuæ z siebie.
Usiad³ na spleœnia³ej sofie i zapali³ papierosa.
Edge opad³ na krzes³o i pochyli³ siê wyczekuj¹co. Chaos pchn¹³ paczkê lucky strike'ów w
poprzek stoj¹cego pomiêdzy nimi stolika i Edge wzi¹³ papierosa.
- Kellogg mówi, ¿e powinniœmy porozumieæ siê z królestwem zwierz¹t - powiedzia³, staraj¹c siê
przedstawiæ to ³agodnie i wiarygodnie.
Zapali³ zapa³kê i przytrzyma³ przy koñcu papierosa. Wiedzia³, ¿e musi dalej wyjaœniaæ.
- „Wieloryby i delfiny, przede wszystkim”. Oto, co powiedzia³ Kellogg.
Chaos rozeœmia³ siê.
- Jakie królestwo zwierz¹t? - zapyta³. - Jesteœmy na pustyni, Edge. Królestwo zwierz¹t
wymar³o. Kellogg nabra³ ciê tym razem.
Edge zaci¹gn¹³ siê g³êbiej lucky strikiem. Chcia³ przemówiæ w obronie Kellogga, ale zamiast
tego zakaszla³ spazmatycznie, wykrztuszaj¹c z p³uc dym.
- Nie marnuj moich papierosów na kas³anie - powiedzia³ Chaos.
- Przepraszam, cz³owieku. - Edge uœwiadomi³ siebie, ¿e zaczyna skamleæ, ale nie móg³
przerwaæ. - Naprawdê przepraszam.
Patrzy³, jak Chaos pali, i stara³ siê naœladowaæ jego technikê. Potem przypomnia³ sobie resztê
wiadomoœci.
- Przede wszystkim walenie i delfiny. Kellogg mówi, ¿e one „drzemi¹cymi” inteligentnymi
gatunkami na planecie.
- Co?
Edge podejrzewa³, ¿e by³o coœ z³ego w znaczeniu nowego s³owa. Nienawidzi³ poprawiania ju¿
raz zrobionej rzeczy.
- Dominuj¹cymi? - zasugerowa³.
- Mo¿liwe - stwierdzi³ obojêtnie Chaos. Rozrzutnie zdusi³ spory niedopa³ek na talerzu
poniewieraj¹cym siê na stoliku i powiedzia³ cicho:
- Pieprzony Kellogg.
Edge mia³ ju¿ dosyæ swego lucky strike'a, ale czu³, ¿e pójœcie w œlady Chaosa i zgaszenie
papierosa by³oby taktycznym b³êdem. Papierosy jak s³abe miejsce, pomyœla³. Poniewa¿ ka¿dy
wydawa³ siê pragn¹æ ich tak wœciekle, zawsze s¹dzi³, ¿e sprawi¹ mu przyjemnoœæ. Ale nie sprawia³y,
ani trochê. Postanowi³ jednak dla bezpieczeñstwa wypaliæ peta a¿ do samych palców.
- Jestem pewien, ¿e sam móg³by wyjaœniæ to lepiej - powiedzia³ do Chaosa. - Kiedy mówi³ do
mnie, to mia³o sens. Wiesz, Chaos, ¿e kiedy siê zdenerwujê, to wszystko spieprzê.
- W porz¹dku - stwierdzi³ tamten, bodaj pierwszy raz ze wspó³czuciem. - Zaczêcie tego
mog³oby okazaæ siê drobnym b³êdem.
- Nie - zaprzeczy³ Edge, odzyskawszy odwagê. - Powinieneœ by³ to s³yszeæ. Gwiezdny
horoskop Kellogga mówi, ¿e powinniœmy siê „po³¹czyæ” z wy¿szymi gatunkami. Pisces, dwie ryby.
Jego gwiazdy tak mówi¹ - z desperacji przyprawia³ swoj¹ przemowê fragmentami cytatów z Kellogga.
- Gówno mnie obchodzi, co mówi¹ jego gwiazdy.
- Pos³uchaj - powiedzia³ Edge szeptem; zachowa³ decyduj¹cy fakt na koniec. - Wiedzia³eœ, ¿e
delfiny chodzi³y kiedyœ po ziemi?
Chaos nic nie odpowiedzia³, a Edge pomyœla³, ¿e zagna³ go w kozi róg.
- Kellogg sprawdzi³ to - ci¹gn¹³ wylewnie. - „Ich nozdrza”. Nieszczêœcie tutaj, na górze,
zawróci³o je z powrotem do wody. Tak jak nas, rozumiesz? „Planetarna” katastrofa.
Przerwa³ i spojrza³ na niego znacz¹co.
- Rozumiesz to?
- Taaa... - stwierdzi³ Chaos oziêble; najoczywiœciej pojmowa³ znaczenie wyrazu. - Rozumiem.
Godzinê póŸniej Edge'a ju¿ nie by³o, gdy¿ w obawie przed deszczem popêdzi³ z powrotem do
swojego samochodu. Chaos zgasi³ po³owê œwiec i wyci¹gn¹³ siê na kanapie, krzy¿uj¹c nogi na
pod³okietniku. Wiatr wy³ cicho w rurach wentylacyjnych, a na suficie mruga³y nerwowe cienie.
Zmarszczy³ nos; Edge pozostawi³ po sobie nieœmia³¹ wizytówkê swego zapachu.
Chaos czu³, ¿e brakuje mu czegoœ do szczêœcia, czegoœ sprzed wizyty Edge'a; nie dawa³o mu
to spokoju, niczym deja vu. Paczka, przypomnia³ sobie. Podniós³ siê, przyci¹gn¹³ do siebie i rozerwa³.
W œrodku znajdowa³y siê trzy pojemniki z woskowanego kartonu, zaklejone czarn¹ taœm¹ izolacyjn¹.
Na boku jednego by³a wydrukowana rozmazana czarno-bia³a fotografia m³odej dziewczyny, podpisana:
ZAGINIONA. Nie ma ju¿ mleka, pomyœla³ Chaos. Nie bêdzie wosku ani papieru. A ona nadal jest
nieobecna.
Œciskaj¹c jeden z kartonów, opad³ ponownie na sofê. Oderwa³ taœmê, szarpniêciem poszerzy³
postrzêpiony otwór i poci¹gn¹³ d³ugi, wolny haust pozbawionego smaku alkoholu, pozwalaj¹c
czêœciowo sp³yn¹æ mu po podbródku, czuj¹c go niczym ognisty wodospad, wdzieraj¹cy siê do jego
wyschniêtego, pustego brzucha. Jeden ³yk, drugi. Potem, chwilowo zaspokojony, pozwoli³ spocz¹æ mu
w ¿o³¹dku, ³ykn¹wszy powietrza zamiast popitki.
Pierwsze chrapniêcie rozbudzi³o go na tyle, ¿e odstawi³ karton na pod³ogê i zauwa¿y³ wci¹¿
p³on¹ce œwiece. Nie obesz³o go to jednak na tyle, ¿eby wstaæ i je zgasiæ. Maj¹c nadziejê, ¿e upicie siê
pozwoli mu nie œniæ, unika³ snu przez dwa dni, czekaj¹c, a¿ Decal przedestyluje alkohol, i teraz nie by³
w stanie walczyæ z sennoœci¹ ani chwili d³u¿ej.
Sen okaza³ siê ostro zarysowany i tak realny, ¿e zdawa³ siê ogarniaæ Chaosa nawet wczeœniej,
nim na powrót zasn¹³.
Znajdowa³ siê na otwartej przestrzeni, na solnej równinie, go³ymi rêkami kopi¹c dziurê w
zwartym, suchym piasku. Tam pod spodem by³o coœ wa¿nego. Za plecami mia³ fioletowe od radiacji
niebo. Grzeba³ w ziemi, zupe³nie zdesperowany, czuj¹c nieodparty przymus.
Bardzo szybko wierzchnia warstwa rozkruszy³a siê pod jego paznokciami, otwieraj¹c g³êbokie
zapadlisko. Piasek osuwa³ siê do otworu i Chaos stara³ siê cofn¹æ, ale by³o za póŸno. Zosta³
nieub³aganie wci¹gniêty w ciemnoœæ. Wpad³.
Zanurzy³ siê w zimnej wodzie i otworzy³ oczy. Pogr¹¿a³ siê w podziemnej rzece i mimo
przemokniêtego, ciê¿kiego ubrania, pêtaj¹cego mu ruchy, czu³ siê bezpiecznie. Pop³ynê pod ziemi¹,
pomyœla³. Ufa³ swemu poczuciu orientacji. Wios³owa³ ramionami, utrzymuj¹c cia³o w równowadze.
Mo¿e przep³ynie pod ziemi¹ ca³¹ drogê do Cheyenne.
Potem ponad nim wzniós³ siê jakiœ kszta³t, przes³aniaj¹c mu widok. Chaos spostrzeg³ z gorzkim
rozczarowaniem, ¿e by³o to olbrzymie cia³o Kellogga, œmiesznie pluskaj¹cego siê w wodzie, jak zawsze
z gigantycznym cygarem zaciœniêtym w uœmiechniêtych ustach. Wy³oni³ siê nad Chaosem niczym jakiœ
podwodny zeppelin.
Widzia³ teraz, ¿e Kellogg ulega³ transformacji. P³etwy zamiast ramion, nogi zwê¿aj¹ce siê w
szeroki, wios³uj¹cy ¿wawo ogon. Wyszczerzy³ siê do Chaosa, który wpad³ w panikê. Kellogg nadyma³
siê, rozci¹gaj¹c ponad nim jak chmura, zas³aniaj¹c dostêp do powietrza. Chaos spojrza³ w dó³; g³êbia
przeradza³a siê w ciemnoœæ.
Cholera. Sk¹pany we w³asnym pocie, znalaz³ siê z powrotem na kanapie. To dzia³a³o niczym
mechanizm zegarowy; obsesje Kellogga promieniowa³y na zewn¹trz, naje¿d¿aj¹c sny Chaosa.
Kiedy Kellogg podnieca³ siê czymœ tak bardzo, ¿e wysy³a³ Edge'a jako herolda miejskiego,
stanowi³o to chyba najgorsz¹ chwilê na sen, stwierdzi³. Albo mo¿e by³o na odwrót - Kellogg wys³a³
Edge'a, poniewa¿ czu³, ¿e Chaos od dawna nie œni³.
Chaos pomyœla³ ponownie o zatankowaniu samochodu po dach i udaniu siê na d³ug¹
przeja¿d¿kê. Jak daleko musia³by odjechaæ, aby móc cieszyæ siê zdrowym, nocnym snem? Czy
powinien w ogóle wydostaæ siê poza zasiêg Kellogga? Zastanawia³ siê, czy jest jedynym, któremu to
przeszkadza; czy reszta by³a tak przyzwyczajona do snów Kellogga, ¿e nikogo to nie obchodzi³o?
Pewnego dnia musia³ to zrobiæ. Odkryæ, co pozosta³o; je¿eli pozosta³o cokolwiek. Obawia³
siê, ¿e czeka³ zbyt d³ugo. Powinien by³ zrobiæ to wczeœniej - czyli kiedy? Lata temu. Gdy dzia³a³y
wszystkie samochody.
Tylko Kellogg móg³ teraz tego dokonaæ, nikt inny nie mia³ odpowiednich zasobów do
przedsiêwziêcia tak dalekiego wyjazdu. Kellogg mia³ mo¿liwoœci, poniewa¿ ka¿dy robi³ wszystko,
cokolwiek mu kaza³. Kiedy Kellogg wêdrowa³ woko³o, nazywaj¹c rzeczy od nowa, nikt nie usi³owa³ go
powstrzymaæ. W³¹cznie z nim samym; musia³ to uczciwie przyznaæ. Teraz Chaos nie pamiêta³ ju¿
nawet, jak siê dawniej nazywa³. Przedtem.
Usiad³ gwa³townie na kanapie i wytar³ czo³o rêkawem. Przenikn¹³ go skurcz g³odu i wiedzia³,
¿e musi zdobyæ jakieœ jedzenie. Musia³ odwiedziæ Siostrê Earskin bez wzglêdu na to, jak bardzo tego
nie lubi³. Nie znosi³ wychodzenia do Hatfork po którymœ ze snów Kellogga - wszystko znajdowa³o siê
wówczas pod jego zaklêciem; nawet bardziej ni¿ zwykle.
Siostra Earskin prowadzi³a dla genetycznie zmutowanych banitów z Hatfork sklep z artyku³ami
mieszanymi. Handlowa³a g³ównie puszkowan¹ ¿ywnoœci¹ oraz u¿ywanymi przedmiotami z odzysku,
przebranymi wczeœniej przez Ma³¹ Amerykê, gdzie Kellogg i jego Rangersi koordynowali dystrybucjê.
Swoj¹ dzia³alnoœæ prowadzi³a w starym Holiday Inn - mieszka³a w jednym z bungalowów, stoj¹cych za
pustym, niebieskim basenem.
Chaos zaparkowa³ na podjeŸdzie i poszed³ do g³ównego wejœcia. Okolicê szpeci³y
samochody; niektóre zaparkowane, inne porzucone. Chmury zniknê³y; s³oñce pra¿y³o, rozgrzewaj¹c
chodnik i sprawiaj¹c, ¿e Chaos czu³ sw¹ s³aboœæ. S³ysza³ dobiegaj¹ce ze œrodka g³osy i poœpieszy³ w
ich kierunku.
Na betonowych stopniach przed hallem siedzia³a ubrana w ³achmany dziewczynka, okryta od
stóp do g³ów piêknymi, jedwabistymi w³osami. Kiedy siê zbli¿y³, zerknê³a na niego. Uœmiechn¹³ siê
s³abo i powiedzia³:
- Przepraszam.
Czu³ siê os³abiony z g³odu.
Wewn¹trz, na spleœnia³ych kanapach hotelowego hallu, siedzieli Siostra Earskin oraz rodzice
dziewczyny - Gif i Glory Selfowie. Kiedy Chaos wszed³, przestali rozmawiaæ.
- Czeœæ, Chaos - powita³a go radoœnie Siostra Earskin. - Czu³am, ¿e siê dzisiaj zobaczymy.
Jej pomarszczona twarz wykrzywi³a siê w wymuszonym uœmiechu.
- Znasz Selfów, Chaos, no nie? Gifford i Glory.
- Jasne - potwierdzi³ Chaos, skin¹wszy im g³ow¹. - Pos³uchaj, co mogê dostaæ do jedzenia?
- No có¿ - odpar³a Siostra Earskin. - Mamy butelkowan¹ zupê...
- Konserwy - powiedzia³ Chaos. - Co masz w puszkach? Nie lubi³ zup starej kobiety:
wodnistego bulionu z przera¿aj¹cymi kawa³kami jakiegoœ zwierzêcia, które pad³o tego poranka.
- Nic - odpar³a niewyraŸnie Siostra Earskin. - ¯adnych puszek.
Gifford Self uniós³ brwi.
- W³aœnie o tym mówiliœmy, Chaos, kiedy wszed³eœ. Od tygodnia Kellogg nie przys³a³
¿adnych konserw - stara³ siê patrzeæ Chaosowi w oczy, ale ten uciek³ wzrokiem na bok.
- Czy przeje¿d¿a³ têdy dzisiaj rano jakiœ samochód? - zapyta³a Siostra Earskin; jej g³os pe³en
by³ ukrytych znaczeñ.
- Edge - odpar³.
- Co...
- Ka¿dy, kto pójdzie spaæ, dowie siê, jakie wieœci - stwierdzi³ Chaos. - Dzisiejsze zwi¹zane
z wielorybami i delfinami. Nic na temat puszkowanej ¿ywnoœci.
Zapad³o milczenie.
- Mieliœmy nadziejê. Chaos, ¿e mo¿e pojecha³byœ do Ma³ej Ameryki i zamieni³ s³owo z
Kelloggiem - przerwa³a je z rozpacz¹ Siostra Earskin.
Gifford Self siedzia³, g³aszcz¹c sw¹ brodê.
- Wiecie, co siê sta³o, kiedy ostatnim razem pojecha³em do
Ma³ej Ameryki? - spyta³ Chaos. - Kellogg wsadzi³ mnie do wiêzienia. Powiedzia³, ¿e mam
Marsa w ascendencie. Albo w opozycji do ascendentu. Coœ w tym rodzaju.
Czu³, ¿e jego twarz nabiega czerwieni¹. Mo¿e, mimo wszystko, móg³by coœ zrobiæ w sprawie
¿ywnoœci? Jego ¿y³y domaga³y siê wiêkszej iloœci alkoholu. Przekl¹³ siê w duchu za opuszczenie
Multiplexu. Gif i Glory siedzieli, patrz¹c na niego w niemym oczekiwaniu.
- Czemu nie zjecie swojego dziecka? - zapyta³. - Wygl¹da jak zwierzê.
I wyszed³ z powrotem w brutalne œwiat³o s³oñca, zanim zd¹¿yli mu odpowiedzieæ. Dziewczynki
Selfów nie by³o na schodach. Potem zobaczy³ j¹, klêcz¹c¹ przy jego samochodzie i zasysaj¹c¹ przez
plastikow¹ rurkê benzynê z baku. Cofn¹³ siê w cieñ wejœcia i obserwowa³, niewidoczny, jak kucaj¹c na
w³ochatych udach, przechyla otwarty koniec rurki nad plastikowym pojemnikiem. W koñcu pobieg³
przez parking. Odwróci³a siê, zmro¿ona strachem, patrz¹c wielkimi oczami; paliwo nadal s¹czy³o siê do
puszki. Podszed³ do niej z boku.
- Nie przerywaj, ma³a. Nie rozlej ani kropli. Potaknê³a w pe³nym obawy milczeniu. Chaos
widzia³, jak trzês¹ siê jej rêce. Siêgn¹³ do baku i wsadzi³ rurkê do œrodka.
- Mówisz? - zapyta³; podniós³ rurkê powy¿ej poziomu zbiornika.
Spojrza³a na niego.
- Umiem dobrze mówiæ.
- Pamiêtasz, co by³o przedtem? Znaczenie wydawa³o siê jasne.
- Nie.
- Rodzice mówili ci o tym?
- Trochê.
- No có¿, ma³e dziewczynki nie robi³y dawniej takich rzeczy - powiedzia³ i natychmiast tego
po¿a³owa³. Nostalgiczne moralizatorstwo.
- Zapomnij o tym.
Wyrzuci³ rurkê. Roni¹c krople benzyny, zwinê³a siê w spiralê i wyl¹dowa³a na pomoœcie
pustego basenu. Wsiad³ do auta. Dziewczynka wsta³a i czyœci³a z kurzu swoje szare d¿insy. Zadar³a
g³owê i zagapi³a siê na Chaosa; zastanowi³ siê, co widzia³a. Nietoperza? Mieszkañca jaskini?
- Dobra - powiedzia³.
- Dok¹d jedziesz? - zapyta³a nieœmia³o. Pomyœla³ o radzie, jakiej przed chwil¹ udzieli³ jej
rodzicom, zastanawiaj¹c siê, czy byliby w stanie to zrobiæ?
- Wsiadaj - powiedzia³, powodowany nag³ym impulsem.
Siêgn¹³ na drug¹ stronê i otworzy³ drzwi od strony pasa¿era. Dziewczynka odskoczy³a i
pomyœla³, ¿e ucieknie, ale po chwili pokaza³a siê z drugiego boku samochodu i wspiê³a na siedzenie
obok niego. Nie odezwali siê do siebie, zanim nie znaleŸli siê na otwartej autostradzie poza miastem. Nie
by³ pewny, dok¹d jedzie. S³oñce sta³o teraz nisko i zmierzali mu naprzeciw.
- Mia³aœ sen? - zapyta³.
- Taaa... - oœwiadczy³a promiennie. - Kellogg by³ wielorybem. Po³kn¹³ mnie i znalaz³am siê w
jego brzuchu. By³o tam pe³no ludzi-ryb...
- Okay - przerwa³ jej. - Sk¹d wiesz, co to jest wieloryb?
- Z ksi¹¿ki.
- Widzia³aœ kiedykolwiek Kellogga?
- Nie.
- To dupek. Chcesz go poznaæ?
- Pewnie.
Zastanowi³ siê, czy ona wie, ¿e Kellogg jest tym, którego w koñcu spotka. Odwróci³ siê i
ponownie pochwyci³ jej wzrok.
- Twoi rodzice chcieli, ¿ebym poprosi³ Kellogga o wiêcej jedzenia.
Nie odpowiedzia³a.
- Nie wiedz¹ najwa¿niejszej rzeczy na ten temat.
Dziewczynka wróci³a do obserwowania ja³owych przestrzeni, które mijali, jakby myœla³a, ¿e
coœ tam wypatrzy. Obróci³ wsteczne lusterko tak, ¿e móg³ obserwowaæ. Zauwa¿y³, ¿e
摘要:

JONATHANLETHEMAmnesiaMoon(T³umaczy³Miros³awP.Jab³oñski)DlaKarlaRusnaka,iGianaBongiornoDziêkinowemuprawuKelloggawkwestiiw³asnoœci,Edgemia³autostradêtylkodlasiebie.Ca³atafarbaiasfalttoby³aterazjegozabawka.„Poprostumusiszzdecydowaæ,cojesttwoje”.Edgemia³drygdodok³adnegozapamiêtywanias³ówKellogga.„To,cow...

展开>> 收起<<
Jonathan Lethem - Amnesia Moon.pdf

共157页,预览32页

还剩页未读, 继续阅读

声明:本站为文档C2C交易模式,即用户上传的文档直接被用户下载,本站只是中间服务平台,本站所有文档下载所得的收益归上传人(含作者)所有。玖贝云文库仅提供信息存储空间,仅对用户上传内容的表现方式做保护处理,对上载内容本身不做任何修改或编辑。若文档所含内容侵犯了您的版权或隐私,请立即通知玖贝云文库,我们立即给予删除!
分类:外语学习 价格:5.9玖币 属性:157 页 大小:717.86KB 格式:PDF 时间:2024-12-19

开通VIP享超值会员特权

  • 多端同步记录
  • 高速下载文档
  • 免费文档工具
  • 分享文档赚钱
  • 每日登录抽奖
  • 优质衍生服务
/ 157
客服
关注